Zegar stojący w kącie mówił mi dziwne rzeczy.
Opowiadał dziś historię wojenną, jak był na wyprawie po Moskwę, a to znaczyło,
że był Francuzem. Jak wybił godzinę zwycięstwa, a potem jego wskazówki zastygły
przymarznięte do jego rozpłaszczonego nosa. Kiedy mówił o rzeziach, o ludziach
przeglądających się w jego tarczy, o ich wykrzywionych strachem i desperacją
twarzach, dotykałam go ze wszystkich stron. Nie wiedziałam, z czego jest
zrobiony, z jakiego drewna… ach, ci Francuzi, nie idzie ich zrozumieć. Ale
lubiłam go – w końcu tylko dla mnie decydował się cofać swoje wskazówki,
przenosić w przeszłość tych jego wojen napoleońskich. Nie mówiłam mu, że
jeszcze parę lat temu byliśmy śmiertelnymi wrogami – dokładnie w tym okresie, w
tej epoce. Ponoć zepsuł się na kilka dekad… na kilka… dekad? W każdym razie
zepsuł się, kiedy przekraczali rzekę, a milkł, kiedy wskazówki przesunęły się
na dwunastą. Czas spać, czas spać – mówił mi imbryk, a filiżanki ustawiały się
w rządku w kredensie. A zegar po prostu przestawał mówić, wsłuchany w
powiewanie chorągwi.
Świecznik był dużo bardziej towarzyski.
Zaraz…
Co takiego!?
Kiedy zjawiłam się w sali, wszyscy już byli –
tłoczno, mimo że właściciel dworu zapewnił mnie o kameralności przyjęcia.
Wszędzie otomany, kurtyny, wystrojone stoły. Wypolerowane świeczniki lśniły
nienaturalnie, jakby rzeczywiście zwisały z nich diamenty. Ścisnęłam tylko
mocniej mój mosiężny lichtarz, oburącz. Pot zmieszany z kurzem wytworzył jakiś
rodzaj mazi, utknął mi między palcami, włażąc nieprzyjemnie w drobne otarcia na
dłoniach. Coś było nie tak, coś sprawiało, że czułam się nieswojo, ale nie
potrafiłabym powiedzieć, co to takiego.
W każdym razie podeszłam do niego bliżej – mężczyzna
siedział zapadnięty w bordowy fotel. Pachniałam rdzą i naftaliną.
Nie pamiętam, jak wyglądał właściciel dworku – chyba
był dość stary, lecz zamiast siwizny, jego szczękę porastała gęsta czarna broda
ze sztywnych poskręcanych włosów. Rozpiął prążkowaną kamizelkę.
Gestem pozwolił mi usiąść obok i zaczął dokładnie w
tym miejscu naszej rozmowy, w której skończyliśmy ostatnio, w jego gabinecie. A
może pracowni? Jaka to różnica?... Czy to był on? Z kim rozmawiałam? Nie umiem
powiedzieć, nie pamiętam. Ostatnio wszystko się rozmywa, czuję się tak, jakbym
spędziła w tej rezydencji całe moje życie – i w pewnym sensie właśnie tak było.
Nagle ogarnęło mnie zmęczenie, powieki stały się ciężkie.
Usiadłam na podnóżku, więc musiałam zadrzeć nieco
głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. Patrzyłam na tę twarz i jej nie widziałam, ale
nie stanowiło to wtedy jakiegoś kłopotu. Nie widziałam go, ja tylko wiedziałam,
jak wygląda: mniej więcej.
– Kiedy była małą dziewczynką, stroniła od innych
dzieci. Pytałem dlaczego i okazywało się, że chłopcy są zbyt płytcy, a
dziewczęta za bardzo takie udają. Ale to nie była prawda, to ona ich tak
traktowała, więc została odrzucona. Zamykała się w swoim pokoiku na poddaszu,
potrafiła tam przesiedzieć całe popołudnia, nie wiedziałem, co robiła, a
zachodziłem w głowę. Lubiła się w ogóle zamykać: w pokoju czy w sobie… Światło
w szczelinie pod drzwiami drgało zawsze długo w nocy. Byłem prostym krawcem,
nie wiedziałem, kim jest moja dziewczynka – bałem się.
– Jak skromny krawiec zdobył ten dwór? – zapytałam,
przerywając nieelegancko.
Spojrzał na mnie wymownie. Pokręcił głową, że nie
warto o tak błahych rzeczach rozmawiać.
(takich jak dziury w
pamięci, w opowieści, w fabule).
– Właśnie taka – powiedział tylko, zamyślając się. –
Racjonalna, a jednak tkwiła w niej ta iskra marzycielki… idealistki, jeśli pani
woli. Miała niepokornego ducha, rozsadzającego jej pierś. Były dwie drogi: albo
rozerwie jej ciało, albo wypali się, cicho. Zasyczy i zgaśnie. Modliłem się o
tę drugą możliwość, wtedy może… Może…
– Życzył jej pan śmierci? – zapytałam szczerze
oburzona.
Zaśmiał się ponuro z absurdalności mojego pytania.
– Pragnąłem, by to coś zginęło. Przyznaję: chciałem,
żeby była jak wszystkie młode panny. Marzyła o chłopcu, o pierścionku
zaręczynowym i nowej sukience. Nową sukienkę zawsze mogłem jej dać. Chciałem,
żeby była grzeczna i ułożona, by ładnie układała ręce na podołku i modliła się
przed każdym posiłkiem. Miała później dzieci…
Zawiesił głos. Nie miał zamiaru się odezwać.
– Nie doceniał jej pan, prawda? – Nagle poczułam się
rozdrażniona, przerwałam mu tę jego okropną ciszę. By ukryć drżenie dłoni,
poprawiłam fałdy spódnicy.
– Dziś nazwano by ją zapewne kobietą wyzwoloną.
Emancypantką.
– Pisała?
Kiwnął głową.
– Do gazet. Ale to już później.
– Na studiach?
Tym razem nie kiwał głową, schylił ją tylko –
zawstydzony. Poczułam zniecierpliwienie w stosunku do tego człowieka – czego on
niby chciał? Mieć córkę czy lalkę?
– Wstydził się jej pan przed sąsiadami? – zapytałam
rozdrażniona. – Dziwaczki?
Zaśmiał się chrapliwie.
– Moja droga pani, jak pani nic nie rozumie –
odpowiedział, podniósłszy głos. Nabrał chyba pewności siebie, jakby moja
pomyłka (w czym się pomyliłam?) pozwoliła mu odzyskać pewność siebie. – Nie
rozumie pani w ogóle, o czym pani opowiadam, o czym jest ta historia. O kim.
Kompletnie nie potrafi pani poznać się na temacie, literacko wszystko złożyć i
przeanalizować.
– Opowiada mi pan o swojej córce – prychnęłam
urażona.
Roześmiał się w głos, zobaczyłam jego ciemnoróżowe
gardło.
Dotarło do mnie, że choć jestem na balu, nie ma
muzyki. Tylko ta opowieść.
– Pani tak nie myśli!
Poczerwieniałam, zacisnęłam mocniej palce na
lichtarzu. Wybuchła we mnie złość, jakiś wyrzut – jakbym trzymała coś bardzo
mocno, aż do bólu, i wreszcie wypuściła. Jak krzyk. Wstałam z podnóżka i
spojrzałam na niego nareszcie z góry. Prosto w oczy (ale nie miał oczu).
– Skąd pan wie?...
– Bo pani myśli, że to o pani. Ta historia.
Oniemiałam, cofnęłam się i nie wiedziałam, co
powiedzieć. Równie dobrze mogłabym uderzyć się w czoło moim świecznikiem.
Niespodziewaność tego spokojnego, rzeczowego stwierdzenia kompletnie zbiła mnie
z pantałyku.
– N-nie… – wykrztusiłam tylko, choć wiedziałam, że
moje słowa nie mają teraz absolutnie żadnego znaczenia. Jakimś cudem nie miały,
z jakiegoś powodu: po prostu to wiedziałam. Tak jak wiedziałam, jak wyglądał,
mimo że go nie widziałam.
Zupełnie jak we śnie.
Mężczyzna patrzy teraz
na mnie z góry. Dwoma czarnymi dziurami w czaszce.
Zwisał z żyrandola na grubej lnianej linie.
Przysięgam, że słyszę jak jego skóra chrzęści i do tego dźwięku mam zamiar
zatańczyć walca.